czwartek, 27 sierpnia 2015

Pół roku...

Minęło pół roku odkąd Synu pojawił się na świecie, a ja się pytam kiedy... Jak to się stało? Czemu ten czas tak szybko ucieka. Patrzę na niego i nie wierzę.
Dzisiaj Młody pierwszy raz raczkował po całym mieszkaniu. A jeszcze niedawno był stacjonarny! Teraz ulubioną  rozrywką staje się wspinaczka - czy to na kogoś, czy na kanapę. Cel jest jeden - wspinać się.

Co mi dało to pół roku?

- cierpliwość do dziecka - skąd te pokłady, nie wiem. Z uporem maniaka powtarzam niektóre czynności, np. utrzymanie dziecka w miejscu przy zmianie pieluchy, czy kolejne kładzenie do spania, gdy zaspany odwraca się na brzuch i rusza przed siebie. I choć czasem chciałabym uciec, to zostaję i działam dalej.
- brak cierpliwości do świata - jak to jest, że inni wiedzą lepiej? Na początku macierzyństwa trafiłam w Internecie na body z napisem "Moja mama nie potrzebuje twoich rad":
Do tej pory zdarza mi się żałować, że go nie posiadam ;) Skąd w ludziach to bezkresne przekonanie, że wiedzą lepiej? A to uważaj na stópki, na główkę, ubierz go, bo go przewieje, kładź go spać - ja pilnowałam godzin snu, czy on się najada, a skąd wiesz, ile on zjada... Do tej pory słyszę, że za dużo go noszę - na pewno go rozpieszczę, itd. itp. Jakież było moje poczucie winy, gdy w marcu złapał lekkie przeziębienie! Od razu lampka w głowie - no tak przewiało go, trzeba go cieplej ubierać. Jednak lekarka stwierdziła, że ktoś mu po prostu sprzedał wirusa. Zdarza się. Na szczęście to był na razie jedyny epizod chorobowy.
Jakby nie można było pozwolić uczyć się na własnych błędach, a odzywać się tylko zapytanym.
- podejście do dziecka i wychowania - jestem psychologiem, pracuję z dziećmi i ich rodzicami. Posiadanie własnego dziecka bardziej skierowało mnie na rodzicielstwo bliskości i podążanie za dzieckiem. Jeśli w tej chwili mogę po raz setny pomagać mu wspinać się na kanapę, nie narzucać się z aktywnościami, a pozwalać mu kierować, to dlaczego nie kontynuować tego dalej. Gdzie jest granica pomiędzy tym, co w naszym społeczeństwie uznaje się za rozpieszczenie, moją wolą i jego wolą? To trochę, jak z noszeniem w chuście. W pierwotnych społecznościach jest to zupełnie normalne, dziecko cały czas jest z matką blisko na jej ciele, wielokrotnie jest przystawiane do piersi. Nikt nie mówi - "Nie noś, bo rozpieścisz". A czy takie dziecko nie wyrasta na pełnoprawnego i pełnowartościowego członka plemienia? Myślę, że strach przed tzw. rozpieszczeniem jest w nas tak silny, że tracimy czas na walkę z bliskością, walkę z samymi sobą i walkę z dzieckiem. Istotą, która przez 9 miesięcy życia płodowego była blisko nas, a teraz nagle ma być niezależna i samodzielna emocjonalnie. Czy przez to wychowujemy emocjonalne kaleki?
- niepewność - te granice - walka woli z wolą. Gdzie jest równowaga i czy można o niej mówić?
- miłość i lęk - nigdy o nikogo tak się nie lękałam. Czasem, gdy słyszę, co dzieje się na świecie, chciałabym schować go z powrotem do brzucha, by ten świat go nie dosięgnął. Chciałabym dla niego wszystkiego, co najlepsze. Teraz z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że rozumiem własnych rodziców. Faktycznie niektórych rzeczy trzeba doświadczyć, by je zrozumieć.
- radość - każdego dnia, bo zawsze dzieje się coś nowego, każdy mały kroczek zbliża nas do nowej umiejętności i większej samodzielności. Choć czasem szkoda, że Synu nie pozostaje malutki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz